Na początek... szybkie zwiedzanie a jakość poznania danego regionu. Jest wielu zwolenników i przeciwników stylu zwiedzania a tym samym podróżowania zwanego potocznie "w 48h" lub wersja jeszcze bardziej kontrowersyjna "w 24h". I nie rozbiega się tu o miejsca w których taka ilość godzin jest wystarczająca na zwiedzanie bez pośpiechu i morderczego tempa podróży. Jednak wybór takich "szybkich opcji" może jednak ma swoje plusy? Czasem bywa tak, że mam do wyboru dwie opcje: zwiedzam dużo jednak nie poświęcam danemu miejscu kilku godzin a jedynie minimum czasu w jaki da się je zobaczyć lub opcja druga - zwiedzam sporo mniej miejsc i atrakcji turystycznych jednak skupiam swoją uwagę na kilku ciekawszych i to im poświęcam dość czasu. Gdy wiem, że szybko nie powrócę w dane strony wybieram oczywiście opcję pierwszą - szybkie zwiedzanie. Bo skoro jestem młoda, zdrowa a takie pojęcie jak "zmęczenie" w tym wypadku jest mi obce, to czemu nie korzystać z życia i zobaczyć świata ile się tylko da? Przypadek chciał, że ostatnimi czasy znalazłam się całkowicie nieplanowanie na Mazurach. I choć zwiedzałam je dosłownie "z zegarkiem w ręku" to wcale nie musiałam biegać od miejsca do miejsca i zwiedzać jedynie charakterystyczne punkty na spontanicznie zaplanowanej trasie. Poznałam smak miejscowej kuchni, zaułki sennych miasteczek, zapomniane pola namiotowe i mentalność tamtejszych mieszkańców. O dziwo zdążyłam nawet zacząć się nudzić! :D
Jeszcze po trasie dojeżdżając do mojego celu podróży - Szczytna - odniosłam wrażenie, że czas płynie tam zupełnie wolniej. Być może to ciągnące się nieskończenie pola i brak większych miejscowości po drodze. Dobijał mnie też fakt, iż przeważnie krajobraz jest monotonnie płaski. Widocznie jestem przyzwyczajona do pagórkowatego terenu i majaczących w oddali pasm Gór Świętokrzyskich. Ale cóż... pozbawiona entuzjazmu mijam kolejne pola, lasy, chrakterystyczne domy z czerwonymi ceramicznymi dachówkami i budzące moje zdziwienie charakterystyczne słupy energetyczne ( takie "połamanymi" elementami poziomymi).
Okoń i opustoszałe uliczki - Pasym
Znalazłam nocleg więc tylko zaklepuje sobie pokój i ruszam dalej. Pasym. Już bardzo dawno nie widziałam tak sennego miasteczka. Ryneczek straszy pustkami. Samochodów na parkingach brak, miejscowi patrzą na mnie co najmniej nazwałabym to "dziwnie" gdy spaceruje sobie z aparatem. Jednak zaczyna mi burczeć w brzuchu. Nie wierzę! - jest otwarta jakaś mała smażalnia ryb w... (i tu was zdziwię albo i nie) sklepiku dla wędkarzy o wystroju rodem z lat 80. . Pani mówi, że już zamyka ale jeśli chcę to zdążę jeszcze coś zjeść. Odradza mi zamówienie innych ryb i zachwala świeże okonie. Niech będzie, wierzę jej na słowo i ulegam. Całkiem dobre, jednak może wystrój pomieszczenia i podanie na plastikowym talerzyku wytłuszczonej namiastki okonia pozostawia wiele do życzenia biorąc pod uwagę cenę takiego dania.
Idę dalej na orientację po miasteczku w kierunku strzelistej wieży jakiegoś ceglanego kościoła. Czytam kościół p.w. Najświętszego Serca Pana Jezusa. Ups... chyba nie wejdę do środka bo ludzie wchodzą na osiemnastową Mszę Świętą - w końcu to niedziela. Jednak odwracam się i moim oczom ukazuje się kolejna wieża kościelna. Ta jednak chyba należy do jakiegoś starszego zabytku.
Idę wąskimi, brukowanymi uliczkami a miejscowi z okien podejrzliwie mi się przyglądają. Gdy mijam innych na ulicy wstrzymują rozmowy i też się patrzą jakbym była ufoludkiem. Zaczynam czuć się nieswojo i moją głowę zaczynają bombardować myśli: "po pierwsze idź na rynek lub idź szybko do tego kościoła albo znajdź resztę znajomych byle stąd się wydostać". Nie zmieniając zbytnio tempa kroku by nie budzić podejrzeń idę choć już bez przystanków w stronę wieży. Co za ulga, dotarałam. Już wiem! To ten kościół o którym czytałam. To kościół ewangelicko - augsburski. Jego masywne mury robią wrażenie. Nie zamierzam pisać o nim ani o innych zabytkach. Poczytajcie jeśli chcecie na stronie Pasymia:
http://www.pasym.pl/index.php?page=298
lub polecam też zaznajomienie się z dość ciekawą jak na takie małe miasteczko historią: http://www.pasym.pl/index.php?page=245
Przy kościele plebania w domu gdzie niegdyś przebywał ponoć sam Napoleon. Aczkolwiek żadna mi to atrakcja poza czysto ciekawą informacją.
Jezioro Kalwa. Z jego brzegu ładnie prezentuje się bryła kościoła. Jakiś rybak na łódce zarzuca wędkę. I poza tym można posiedzieć na malutkim molo zakończonym altaną na wodzie gdzie zostaję chwilę bo zobaczyłam już to co chciałam a panorama miasta w promieniach zachodzącego słońca wygląda znacznie ładniej niż okoliczne zagracone podwórka.
Krasnale, Klenczon i długi spacer - Szczytno
Wracam do pokoju w Szczytnie ale dochodzę do wniosku, że jest wczesna godzina i nie będę zanudzać przed telewizorem. Jadę do centrum na spacer po mieście póki jeszcze jest widno na dworze. Po drodze do parku napotykam dom w którym mieszkał Klenczon. Przyznaję nie wiedziałam, że to jego rodzinna miejscowość. Zaskakują mnie również skrzaty "wyskakujące z chodnika". Takich figurek jest tu więcej. Pomysł jak z Wrocławia:)
Zwiedzanie parku łączę z obowiązkiem. Niestety przyszło mi biegać dookoła Małego Jeziora Domowego. Na szczęście dookoła linii brzegowej (1440m) jest położony ładny deptak.
wtorek, 13 lipca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz