czwartek, 19 listopada 2009

Wielka Siklawa








Jest 20 lipca 2009. Budzi mnie śpiew gospodarza domu (robił tak zawsze karmiąc swojego owczarka), w którym wynajmuję pokój z koleżanką na czas pobytu w górach. Olcza - Stachonie, stosunkowo dość daleko od centrum Zakopanego (ok. 15min jazdy samochodem lub ok 1h pieszo do dworca). Jednakże, biorąc pod uwagę, że "busiki" mają przystanki w niewielkich odległościach i kursują w nie większych odstępach czasowych niż pół godziny, to dotarcie do miasta nie stanowi problemu. Jedynym mankamentem jest fakt, iż kursują dopiero od godziny ok. 6.00 , a w drugą stronę ostatnie busy z centrum miasta lub dworca odjeżdżają max. do godziny 22.00.

Czas na syte śniadanko... Wrzucam do plecaka ostanie podręczne rzeczy. Czekając, aż się zaparzy herbata, wyglądam przez okno: zapowiada się piękny, słoneczny dzień. Choć w górach mogą to być tylko pozory. Jednak uprzednio sprawdzając warunki meteorologiczne, dowiaduje się, iż "deszczu nie będzie" - czyli pogoda taka jak mi potrzebna by zrealizować dzisiejszą trasę. W planach trochę dłuższy wypad. Więc liczy się każda minuta.
Nagle telefon od mamy: "Wstałaś już?" - oczywiście, że już wstałam;) od godziny jestem na szlaku... Początek trasy w Palenicy Białczańskiej, następnie dość nużące dojście asfaltową drogą do Wodogrzmotów Mickiewicza i dalej zielonym szlakiem Doliną Roztoki. Prowadzi wzdłuż potoku Roztoka. Fragmentami szlak strasznie "nudny". Idąc wśród drzew widokowo krajobraz jest monotonny. Trzy czwarte szlaku bez większych podejść, w miarę płasko. Osobiście dlatego nie jestem fanką górskich dolin - one mnie najzwyczajniej męczą. Człap, człap... "Ile jeszcze do Siklawy?" Na odcinku skrzyżowania szlaku zielonego z czarnym (do schroniska w Dolinie Pięciu Stawów Polskich, ok. 40min. ) szlak zielony zaczyna prowadzić lekko pod górkę. Jest bardzo gorąco, słońce o sobie przypomina, dodając do tego nie najlżejszy plecak, łatwo się zmęczyć. Wynagradzją to widoki na okoliczne szczyty. Wreszcie jest!!! Ukazuje się moim oczom Wielka Siklawa. Piękniejsza, niż myślałam. Robi wrażenie, tym bardziej, iż widzę ją po raz pierwszy. Nie zwracam nawet uwagi na sporą ilość innych turystów. Usadawiam się na kamieniu, wlepiając wzrok na tęczę migocącą w oparach Siklawy. Tak, to idealne miejsce aby skonsumować drugie śniadanie. Na wyjątkowe śniadanie u stóp największego wodospadu tatrzańskiego, opadającego bezpośrednio z Wielkiego Stawu Polskiego. Wysokość Siklawy, spadającej ze stumetrowego progu skalnego (ściany stawiarskiej) w zależności od przyjętych kryteriów określana jest nawet na ponad 70m. Jeden z najpiękniejszych wodospadów tatrzańskich w zależności od stanu wody opada dwiema, trzema lub czterema strugami.
Nic dziwnego, że Siklawa stała sie inspiracją dla wielu poetów. Tak chociażby pisał o niej Franciszek Nowicki:

Przede mną rzeka śniegu lecąca pionowo,
Ze źródłem wydźwigniętym do nieba krawędzi!
Przede mną - pian lawina! puch szyi łabędziej,
Roziskrzony na skałach wstęgą brylantową!

To Siklawa! o dzika dzikich wód królowo!
Biały rumak twój ze skał rozhukany pędzi,
Wspina się, gdy kopytom braknie skalnej piędzi,
I łbem śnieżnym zlatuje w otchłań granitową!

Siklawo! ty huk gromom wyrwawszy zuchwale,
Wiecznie w jedną głębinę staczasz się, kipiąca,
Gdzie rozbijasz wyjące z rozpaczy twe fale.

Tęsknoto! ty, żrąc ogniem skradzionym u słońca,
Wiecznie strącasz łzy moje w jedną głąb bez końca,
Gdzie na nutę odwieczną serce płacze żale...

Zostawiając za plecami huk wody, podążam dalej. Jeszcze dziś w planach odwiedzenie schroniska, następnie Zawratu i Doliny Gąsiennicowej. O tym w następnej notce...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz